Władziowe Kąpielowe Majty Pewexowe

Było to na obozie Piotrkówek k/Niemczy.

Władek miał zawsze talent do wynajdowania urokliwych i dogodnych miejsc na obóz. Ot choćby takie Kłanino – tuczniki po lewej (i bardzo intensywne, w dzień i w noc zapachy tychże), szosa po prawej, a do morza równe 11 km. Chodziliśmy nad to może, do Karwi „w tę i nazad” 22 km dziennie. Na szczęście nie codziennie. Inny przykład – Tuczno – kompletnie zatrute jezioro pokryte obrzydliwą chemiczną pianą i otoczone usychającymi od trujących chemikaliów krzaczkami czegoś, co nawet trudno było zidentyfikować. Za to obok, dla kontrastu – ogromna cukrownia i wszechobecny smród gnijących buraków cukrowych. A dodatkowo bezustanny klekot jeżdżących w tę i z powrotem traktorów z przyczepami rozwożących ten śmierdzący towar nie wiadomo skąd, dokąd i nie wiadomo gdzie.

Piotrkówek był zaś wcale niezły… Był nawet basen, tylko 5 km od Obozu, w Niemczy. Szło się tam szosą, po której na szczęście mało kto wówczas jeździł. Basen mały, za to woda przeraźliwie zimna… I brak przebieralni. Jak wiadomo są na świecie trzy rzeczy, które w wodzie nigdy nie toną: korek, słoń oraz Władek. I tym też trzem elementom nie przeszkadza również niska temperatura. Korek ma to gdzieś z definicji, słoń i Władek – bo spora ilość tłuszczu skutecznie chroni ich przed nawet najniższą temperaturą. Pamiętam, że na tym basenie kąpałem się równo dwa razy: pierwszy i ostatni. Za zimno. Drętwiało mi wszystko, z uwagi na Panie nie powiem dokładnie co zwłaszcza. Wolałem więc nie ryzykować. A Władziowi nic nie drętwiało (ALE TYLKO W TEJ WODZIE!!!)  i tym chętniej się kąpał widząc, jak niewielu z nas może w tej iście arktycznej wodzie wytrzymać. Brylował. On twardy, on pływa. Jak wielka, nadęta żaba. Godnie pływa. I znowu triumfuje. Tak jak codziennie, gdy zawsze paraduje w krótkich spodniach a my rano czy wieczorem trzęsiemy się z zimna w spodniach długich. „Prawdziwy harcerz zawsze latem chodzi w krótkich” – szyderczo drwił Władzio. Z porównania długości spodni jednoznacznie wypadało, że prawdziwym jest tylko on.  

Kupił podówczas, w Peweksie, importowane majtki, kąpielówki, chyba włoskie. Długo szukał, bo wymiar musiał być odpowiedni, na nasze dzisiejsze miary to było pewnie jakie XXXL. Nie pamiętam, jakiego były koloru te szałowe majty, jakiego wzoru czy kroju, wiem tylko, że były w sam raz na Władka a to znaczy, że były olbrzymie…

No i stało się… Władzio po wykonaniu szeregu zgrabnych pływackich ewolucji wylazł wreszcie z wody i, (było to przed wyjściem z basenu na obiad) jak każdy kulturalny człowiek przebrał się. W końcu to nie były jakieś granatowe czy szare bawełniane„dynamówki”, ale gacie włoskie, ze sztucznego tworzywa i w dodatku z Peweksu. Metodą ręcznikową-zasłaniającą zmienił te majty, bo przebieralni przecież nie było. Nieważne. Ważne, że te peweksowskie kąpielówki przez MOMENT były bez nadzoru, położone tak po prostu na kocyku na trawie… I to wystarczyło, aby natychmiast, na godzin parę, zmieniły właściciela. Znikły… Już po chwili rozległo się gromkie Władkowe „Kto widział moje kąpielówki, proszę o zwrot moich kąpielówek” ale nasze szczere, niewinne i zdumione spojrzenia wyraźnie mówiły, że dziś litości nie będzie, dziś tych drogocennych kąpielówek nikt już nie zobaczy… Władek pojął to zdumiewająco szybko i dobrowolnie zrezygnował z apeli o pomoc. Nie wiedział biedny, co go jeszcze czeka.

Wieczorem na apelu podjął drugą ryzykowną próbę i groził jakimiś konsekwencjami, mamił nagrodami, ale nasze szczere i niewinne spojrzenia… Wiedział więc, że nie będzie łatwo…

Śniadanie następnego dnia. Odczekaliśmy aż wszyscy zasiądą do tej cholernej zupy mlecznej z makaronem i chleba z konfiturami (przy akompaniamencie wiecznie rozkręconego na cały regulator radia). Widownia musiała być pełna bo przedstawienie było dobrze przygotowane. Gdy jedzenie rozpoczęło się na dobre – weszliśmy szybko do akcji. W umówionej chwili Krasnale a potem reszta zastępów (byliśmy niejako z definicji bardzo muzykalni) zaczęli nucić fragment Jeziora Łabędziego – ten słynny, co to łabędzie w nim tańczą. Tańczyły zaś nie łabędzie ale nasz wspaniały duet: Pyciek (Zbyszek Pomaski) i ja, obaj na raz upakowani w słynnych, cennych, unikatowych, drogich jak zaraza, modnych, włoskich, importowanych, kupionych w Peweksie – GACIACH KĄPIELOWYCH WŁADKA. Ja byłem z przodu, Pyciek, jako wyższy – z tyłu. Fakt że obaj strasznie szczupli, niemniej jednak… Choreografia może nie wyszukana, ale skuteczna, bo widownia zareagowała poprawnie – jeden ogromny i szczery wybuch śmiechu. Zbliżaliśmy się do Władka, do stołu, gdzie siedział razem z całą Komendą. Pamiętam zwłaszcza Krysię Wasilewską, która zaśmiewała się do łez. Władek zaś wstał i z twarzą czerwoną ze złości wykrzyczał do nas „ROZCIĄGNIECIE MI MOJE KĄPIELÓWKI!!!” na co Pyciek zupełnie spokojnie odchylił z jednego z naszych wspólnych boków dobre pół metra materiału i powiedział „Gdzie tam, druhu, tu jeszcze TRZECI z powodzeniem wejdzie”. Krysia w tym momencie już na serio zadławiła się resztą pokarmu, a takiego śmiechu zespołowego nie słyszałem już nigdy. Oczywiście w końcu wyskoczyliśmy z tych Władziannych peweksowskich kąpielówek i z gracją oddaliśmy je Właścicielowi. Po czym obaj, w naszych tylko krajowych, mizernych kąpielówkach wróciliśmy do stołu Krasnali i spożyliśmy nasze jakże zasłużone śniadanie.